Doświadczyć turkusowej organizacji

Doświadczyć turkusowej organizacji….

Oprócz wypadku, o który Wam wcześniej tu pisałam na Filipinach spędziliśmy bardzo dużo miłych chwil.

Postanowiłam się z Wami podzielić obserwacją na temat jednej firmy, z którą mieliśmy zaszczyt pływać przez 5 dni po filipińskich wodach. Bardzo dobrze zarządzana, dbająca o lokalną społeczność, chroniąca środowisko. Byłam pod wrażeniem misji, która przyświeca tej organizacji oraz tym, w jaki sposób jest w niej wszystko poukładane.  

Zaczęło się od doskonałych opinii w Internecie na temat wycieczki po wodach i wyspach Filipin z tą firmą. Zdecydowaliśmy, że zapisujemy się na rejs. Myśleliśmy, że po prostu wykupimy wycieczkę – ale nie – trzeba było złożyć aplikacje, przeczytać z czym wiąże się przygoda – firma Tao nie zabiera wszystkich. Poniżej wklejam tekst z aplikacji:

Ostrzeżenie: Ta podróż nie jest dla wszystkich! Może być zła pogoda, mogą być ostre fale, ograniczona prywatność, szczekanie psów, pianie kogutów, ukąszenia komarów, oparzenia meduz lub słoneczne. Taka jest natura Tao – nieoczekiwanego, nieznanego, wychodzącego poza twoją strefę komfortu, nurkującego w doświadczenie. Uwielbiamy to, ale rozumiemy, że to nie jest pomysł na wakacje dla każdego. Przed złożeniem wniosku o wzięcie udziału w tym doświadczeniu musisz zrozumieć, że oferta Tao nie jest wycieczką ani hotelem. Nie gwarantujemy miłego relaksu.
W rzeczywistości nie gwarantujemy niczego. Musisz iść z prądem i ostatecznie decydujesz
o doświadczeniu, które masz z Tao. To towarzyska wycieczka dla towarzyskich ludzi. Musisz wiedzieć, że oferujemy tylko 50% doświadczenia, a także narzędzia i ramy, abyś mógł odkryć dla siebie prawdziwą kulturę wyspiarską tego odległego tropikalnego archipelagu, pozostałe 50% pochodzi od Ciebie, Twojego entuzjazmu, ducha przygody – TY jest decydującym czynnikiem.

… CZY CHCESZ DOŁĄCZYĆ DO WYPRAWY?”

Oferta dla ludzi świadomych – a nam w to graj! Osobiście nie lubię wycieczek all inclusive, więc ahoj przygodo. Przeszliśmy rekrutację na rejs.

Myślę, że dzięki tak skonstruowanej ofercie, firma unika przypadkowych klientów. Są osoby, które bez dostępu do Internetu i klimatyzacji nie wytrzymają 12 godzin i na pewno nie byłyby zadowolone. Dobrze zrobiona segmentacja, uświadomienie klienta już w czasie podejmowania decyzji o zakupie jest gwarancją później jego satysfakcji.

Wracając do wycieczki,  Oli – kapitan naszej łodzi wieczorami opowiadał nam o życiu na Filipinach. Sam nigdy nie wyjechał z wysp – raz tylko był w Manili by zdać egzamin na kapitana, to mu wystarczyło. Był typowym piratem – jego życie to łódź i Tao. Można powiedzieć, że zakładał tą firmę. Miał 35 lat, trzy córki, każda z inną kobietą, 11 rodzeństwa. Na Filipinach nie ma emerytury – dzieci na starość utrzymują swoich rodziców. Przyrost naturalny jest bardzo duży. Oli mówił o sobie i załodze „lost boys” – zagubieni, porzuceni chłopcy. Życie na łodzi z inną gromadą turystów co 5 dni, przybijanie od wyspy do wyspy. Mówił, że każdy chce pływać w barwach Tao, a chętnych jest mnóstwo, bo zarobki w tej firmie w porównaniu ze średnią krajową są bardzo dobre. Na załogę rekrutują młodych, samotnych chłopaków. Szkolą ich przez dwa tygodnie, każdy z nich musi pokonać 2 km wpław. Są zwinny i są doskonałymi pływakami. I są wdzięczni, że mają taką pracę. To widać.

Na łodzi każdy wie co ma robić, każdy każdemu pomaga w jego czynnościach. Sternik pomaga kucharzowi zmywać naczynia po obiedzie i odbiera ryby.

Oli w sumie nie wydaje im rozkazów, jest bardziej na łodzi od zabawiania turystów i opowiadania
o wyspach do których przybijamy. Załoga sama wie co ma robić. Chodzi jak w zegarku, a nam turystom nic nie brakuje – rozkoszujemy się widokami, dobrą książką, jedzeniem i świętym spokojem.

Nie ma Internetu, nie ma elektryczność, nie ma muzyki. Takie są zasady i tak jest dobrze.

Każdy z tych chłopaków wybiera w jakiej specjalność chce się rozwijać, można powiedzieć, że wybiera ścieżkę kariery. Po obiedzie wszyscy odpoczywamy (załoga również). Widzę jak niektórzy
z nich czytają książki. Uczą się rodzajów ryb, nawigacji.

Wśród załogi jest Raul – to on zwykle bierze nas na kajak na wyspę. Jest bardzo szczupły i świetnie radzi sobie z angielskim. Płyniemy z nim na jedną z wysp. On również na niej zostaje. Po chwili widzimy jak bez żadnego zabezpieczenia wspina się na palmę wysoką na ok. 15 metrów. Ma tylko przypiętą maczetę do spodni. Nie wiem jak to się dzieje, ale mam wrażenie, że jego stopy wręcz przyklejają się do kory drzewa, a palce stóp wyginają się,by uchwycić za drobną krawędź. Gdy jest na szczycie palmy maczetą odcina wiązkę kokosów i spuszcza na dół. Upał ponad 40 stopni w samo południe, żar leje się z nieba. Raul obrabia jeszcze ze trzy palmy jeszcze wyższe od tej pierwszej. Schodzi zdyszany, odpoczywa trochę i wchodzi na następną. Pytamy się czy się nie boi, że spadnie. Odpowiada, że nie – wygląda jakby robił to od dziecka.

Spojrzałam na jego stopy. Były bardzo szerokie, palce szeroko rozstawione, pewnie rzadko widziały buty. Z resztą po co buty w 40 stopniach, gdy jesteś albo na plaży albo na łodzi.

Oli później mówi nam, że Raul jest najbardziej ambitny z całej załogi, ma duże aspiracje. Mówi nam też, że średnio chłopcy zarabiają po 7000 PHP (przeciętna pensja to 3000 PHP – sprzedawcy w sklepie. 100 PHP to 7 zł,)  ale rzadko który z nich bierze w ogóle pensje, bo z automatu wysyłana jest do rodziny. Oni przecież mają co jeść, śpią na łodzi albo w takich szałas jak turyści. Różnica jest jednak zasadnicza – dla nas to przygoda – dla nich ich życie.

Wyspy do których przybijamy należą do Tao. Przeważnie są niezamieszkałe, rajskie. Śpimy
w szałasach, na materacach z rozwiniętą moskitierą. Największe wrażenie robi na mnie jednak główny obóz firmy. To tu załoga uczy się gotować, dbać o środowisko, uprawia się zioła, hoduje drób. W bazie głównej uczy się filipińskie kobiety masażu i wytwarzania bio kosmetyków. To tu też kucharze, którzy gotują nam na łodzi uczą się gotować od najlepszych mistrzów kuchni. Jedzenie jest przepyszne, naturalne. Nigdy nie bolał mnie brzuch. Szef kuchni zawsze po przygotowaniu jedzenia, opowiada nam co i w jaki sposób dzisiaj dla nas przyrządził.

Co najważniejsze firma Tao ma też wielkie poszanowanie do wody, z którą Filipiny mają ogromny problem. Uczy lokalnych rolników jak mądrze nią gospodarować.  

Wycieczka po głównym obozie firmy wiele mi uświadomiła. Dziewczyna, która opowiadała nam historię powstania tej organizacji była bardzo zaangażowana – widać, że po prostu nią żyła, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wszyscy tam w obozie głównym żyli jak jedna wielka rodzina. To się po prostu czuło.

W Tao pływa 14 łodzi. Okazało się, że firma wynajmuje te łodzie od ich właścicieli, płacąc im co miesiąc za użytkowanie. Zdziwiło mnie to – w końcu chyba taniej byłoby zbudować taką łódź i mieć w firmie ją na własność, płacąc niższą pensję kapitanowi.

Jednak nie o to tu chodzi – firmie zależy na zaangażowaniu załogi, dbaniu o sprzęt, a przy tym Kapitan zarabia więcej, ma lepszą motywację do pracy. Oli 10 lat zbierał oszczędności by móc kupić swoją łódź i pływać nią dla Tao. Wcześniej pływał na innej łodzi jako nawigator, ale miał cel by być kapitanem. Odłożył pieniądze, zdał egzamin, kupił łódź, i jest jak mówi najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.

W Polsce wiele jest firm, które chwalą się mianem turkusowej. Szczerze – może zabrzmi to zbyt brutalnie, ale żadnej takiej nie widziałam – może jest to też moje niedopatrzenie, albo lekka ignorancja bo nie miałam okazji przyjrzeć się im tak dobrze jak Tao.

Wiele marek komunikuje swoja misję. Pracownicy firmy i managerowie wysokiego szczebla często recytują ją na pamięć, ale – no właśnie jest to ale –  NIE DOŚWIADCZAJĄ JEJ. Klient jej również nie czuje. Czyli w gruncie rzeczy ona nie działa, tylko jest wymyślona przez kogoś na górze.

W Tao miałam okazję doświadczyć i zobaczyć na własne oczy misję firmy. Powiem, wam, że to było bardzo przyjemne i bogate dla mnie doświadczenie.

Poniżej link do organizacji i kilka zdjęci z podróży.

https://www.taophilippines.com/

https://www.facebook.com/Tao-Philippines-74026363044/