Dzień z życia doradcy

Jeden dzień z życia doradcy

Bardzo lubię swoją pracę. Znam moich klientów i odzywam się do nich dosyć regularnie. Lubię wiedzieć, że są zadowoleni – że u nich wszystko dobrze.

Przeważnie przy takich rozmowach serwisowych dowiaduję się, że zwolniły się nowe środki. Moje ulubione pytanie od klienta:

– Pani Edyto, zwolniła mi się lokata, może ma Pani jakiś pomysł? Jestem zadowolony z naszej współpracy.

Mam! Oczywiście, że mam. Zawsze mam pomysł na inwestycję i staram się, by był on inny niż moje ostatnie rozwiązanie. (Dywersyfikacja – 1 zasada inwestycji)

Ale nie zawsze było tak różowo. Zawód doradcy to zajęcie dla najbardziej wytrwałych. Zaczynając pracę musisz się zmierzyć z oceanem NIE.

– Z NIE DZIĘKUJĘ, PROSZĘ WIĘCEJ NIE DZWONIĆ.

I z innymi trudnościami. Wytrwałość i cierpliwość popłaca, ale bardzo mało osób wytrzymuje w tym zawodzie dłużej niż 3 lata. Dlatego też często słyszę od moich klientów:

– Pani Edyto, ale Pani mnie nie zostawi? Bo wie Pani, ja miałem takiego fajnego doradcę, ale on zmienił pracę i zostałem sam z tymi produktami. I powiem Pani szczerze, ja nie wiem, co z tym zrobić.

Zmiana opiekuna – tego najbardziej boją się klienci.

– Nie zostawię.

Po 8 latach w tym zawodzie moja praca jest przyjemna, polega głównie na serwisie już pozyskanego portfela klientów i na rekomendacjach od klientów. Jednak bardzo chętnie chodzę na tak zwane spotkania pierwsze (w żargonie doradców – jedynki), gdzie widzę się po raz pierwszy z nowym klientem. Lubię te spotkania. One najbardziej rozwijają. Poznaję nową osobę, jej potrzeby i motywację.
Spotkania pierwsze wyglądają różnie – czasami tylko słucham klientów, a raczej ich narzekania na poprzednie produkty, na poprzednich doradców i na cały świat. Słucham.

W momocie, kiedy klient się otworzy, rozmowa z nim wygląda zupełnie inaczej. Zazwyczaj nie wie nic o mnie, ani o mojej firmie. Ja już wiem o nim dużo – i wtedy zaczyna się magia. Magia sprzedaży. Zaczyna się relacja.

Chemia nie zawsze zagra – mam tego świadomość. Przecież nie wszyscy muszą być moimi klientami.

Każdy jest inny.

Co jakiś czas dzwonię do klientów, z którymi miałam pierwsze spotkania, ale nic z nich nie wyszło. Przedstawiam się, przypominam, gdzie się widzieliśmy i mówię, że mam nowe rozwiązanie – równocześnie proponując spotkanie.

– Rekcje są różne – czasami klienci chętnie umawiają się po raz drugi. Czasami mówią szczerzę, że to po prostu nie jest dobry moment.

Mam też takich inwestorów, którzy chcą wiedzieć, co w trawie piszczy. Nawet jeżeli w tej chwili nie mają pieniędzy na inwestycję, to chcą być na czasie – wiedzieć, jakie rozwiązania są na rynku. Lubią się uczyć i słuchać. Są ciekawi świata. Lubię tych klientów.

Mam też takie telefony:

– Dzień dobry Pani M., z tej strony Edyta Zawistowska, widziałyśmy się rok temu w Promenadzie. Sprzedawała Pani akurat mieszkanie.

-Tak, pamiętam.

– Dzwonię, bo chciałam się z Panią spotkać. Od lipca mam nowy produkt, bardzo bezpieczny i ciekawie rentowny.

– Nie, dziękuję.

Dopytuję, jaki jest powód. Ten prawdziwy zazwyczaj pada dopiero za trzecim razem, gdy dopytam.

Pierwszy podawany jest ten, który dobrze brzmi.

Wtedy chcę doprecyzować:

– Czy jest sens kontaktować się z Panią w przyszłości? Proszę powiedzieć, tak szczerze, czy temat lepszego pomnażania kapitału, inwestycji w ogóle Panią interesuje?

– Wie Pani, raczej nie.

– Dziękuję za szczerą odpowiedź.

Taka odpowiedź też jest dla mnie na wagę złota. Nie tracę czasu, a Pani ma święty spokój i wszyscy są zadowoleni.

Szkoda tylko, że takie odpowiedzi – „Nie jestem zainteresowana inwestycjami” – słyszę w 95% od kobiet.

Smutne to, ale tłumaczy, dlaczego na liście najbogatszych Polaków jest nas tak mało.

Kobiety po prostu bardzo rzadko interesują się swoimi pieniędzmi. Robią to często wtedy, jak jest za późno, czyli np. przy podziale majątku albo śmierci męża.

A wtedy na naukę jest troszeczkę za późno……