KAŻDY WOLONTARIUSZ MA SWOJĄ WYTRZYMAŁOŚĆ…
O udziale w Szlachetnej Paczce i całej tej machinie rozrastającego się DOBRA pisałam Wam rok temu – tutaj. Tym razem postanowiłam zorganizować Paczkę Przygody w mojej rodzinnej gminie (120 km od Warszawy). Dom rodzinny opuściłam wyjeżdżając zaraz po maturze na studia, czyli w 2005 roku; od tamtej pory przyjeżdżałam do rodziców raz na miesiąc i w święta. W tym roku jednak do moich uszu dochodziły przeróżne tragedie z tamtego rejonu – komuś spalił się dom, ktoś się powiesił, zostawiając wdowę z pięciorgiem dzieci i inne straszne historie. Pomysł zorganizowania Szlachetnej Paczki w mojej gminie wpadł mi pod prysznicem – po co jeździć pod granicę z Białorusią (w tamtym roku byłam w Czeremsze), skoro tu są takie potrzeby. Wiecie, pod latarnią zawsze najciemniej.
Do pomagania włączył się Gminny Ośrodek Pomocy, którego kierowniczka dała mi listę najbiedniejszych rodzin. W 5 wolontariuszy zaplanowaliśmy weekend wyjazdowy i ruszyliśmy robić wywiady. Chociaż widziałam już dużo w poprzedniej edycji Paczki, to jednak inaczej patrzy się na miejscowości oddalone o 5 km od rodzinnego domu. Oczywiście chodziłam tylko tam, gdzie ludzie nie mogli mnie znać i zawsze z wolontariuszem towarzyszącym. Chciałam być obiektywna w ocenie ich sytuacji. Zaskoczyła mnie gościnność i skromność tych osób. Chociaż mieli niewiele i tym chcieli się podzielić, zawsze zrobić kawę albo herbatę. Zaskoczył mnie też ogrom biedy. W XXI wieku nadal można w Polsce spotkać domy bez łazienki i dostępu do bieżącej wody.
Poszłyśmy z koleżanką do jednego domu. Bardzo skromna izba, z piecem typu koza na środku, który ogrzewał dwa pomieszczenia. Małżeństwo z niepełnosprawną córką. Patrzysz na ręce tej kobiety i wiesz, że ciężko przepracowała całe życie – chociaż ma dopiero 34 lata wygląda, jakby była mocno po 40. W domu jest jeszcze babcia (84 l.) – osoba leżąca od 3 lat, chora na Alzhaimera. Głowa rodziny – Pan Piotr* – cały czas z nami żartuje; jest pogodny i nie daje się codzienności, chociaż z dochodów wiemy, że ledwo wiąże koniec z końcem. Na pytanie – A co by Pan chciał od Mikołaja (paczka powinna oprócz rzeczy pierwszej potrzeby zawierać drobny upominek) odpowiada:
– Pani, ja nic nigdy nie dostałem, to nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić i niczego wymyśleć.
Zaskakują takie zdania. Paczka ma być impulsem do zmiany, ale też do wiary, że ktoś tam na tej planecie troszczy się o drugiego człowieka, że w niego wierzy i że się nim interesuje. Te rodziny potrzebują takiej wiary.
Po rozmowie podziękowałyśmy za wszystko i wyszłyśmy na podwórko. Po chwili wyszła do nas Pani Gosia* – żona Pana Piotra. Przez całą rozmowę była bardzo małomówna, smutna. Okazało się, że niedawno zmarł jej brat i mama też źle się czuje. Powiedziała, że ona to ma dobrze – ale jej mama jest w bardzo ciężkiej sytuacji. Poprosiła nas, byśmy tam pojechały. Pojechała nasza Liderka – osoba bardzo doświadczona i od ponad 5 lat w Paczce. I to był ostatni wywiad, który zrobiła w tym dniu.
Każdy wolontariusz ma swoją wytrzymałości i odporność – ilość wysłuchanych historii i spotkań z biedą. Po prostu nie jesteś w stanie więcej zmieścić. Trzeba się zatrzymać i nabrać dystansu. Robiąc wywiady w małych miejscowością przesiąkasz zapachem domów, w których jesteś; czasem jest to zapach smażonych placków, często zapach wilgoci, stęchlizny, moczu, brudu. Często jest duszno, ciężko złapać oddech. Oto wpis mojej Liderki po skończonym weekendzie wywiadów:
Każdy z nas zna biedę. Spotkaliśmy się z nią w Paczce nie raz. Przez ten weekend wolontariusze z warszawskiej Woli poznali inną biedę. Byliśmy w miejscowościach oddalonych od Warszawy o ponad 100 km w ramach Paczki Przygody. Jako Lider będący w projekcie od 5 lat miałam wrażenie, że widziałam wszystko. Bardzo się myliłam. Nędza, skraj ubóstwa, brak bieżącej wody i łazienki dotyczy wielu z odwiedzonych przez nas rodzin. Po wyjściu od jednej z nich puściły emocje. Oni oprócz siebie nie mieli nic. Nawet na kolację nie mieli co zjeść. Po wyjściu pojechaliśmy do sklepu. Kupiliśmy podstawowe produkty żywnościowe. Na kilka dni wystarczy. Ja dziś wykąpię się w ciepłej wodzie, zjem kolację, ale będę miała świadomość, że ktoś też będzie mógł ją zjeść. Tamci ludzie otwierając konserwę czy dżem będą myśleć o nas. Ten ktoś nie pójdzie dziś spać głodny. Ten ktoś to pięcioosobowa Rodzina, którą ponownie zobaczę w grudniu. I raczej na zawsze zostaną w mojej głowie. Takich rzeczy się nie zapomina. Gdy ktoś kiedyś będzie miał wątpliwości, czy wziąć udział w Paczce Przygody, to mówię dzisiaj całym serduchem: WARTO! Dziękuję wolontariuszom z Woli, którzy organizują tę akcję.
Polecam zaangażować się w Szlachetną Paczkę – po prostu Warto.
* Imiona w tekście zostały zmienione.